Recenzja filmu

Oczy Tammy Faye (2021)
Michael Showalter
Jessica Chastain
Andrew Garfield

Jesus He Knows Me

"Oczy Tammy Faye" sytuują losy Messner i Bakkera na tle amerykańskiego fenomenu teleewangelizmu. Film Showaltera przedstawia rozwój tzw. charyzmatycznego chrześcijaństwa, którego dalekich źródeł
Jesus He Knows Me
Na początku lat 90. swoją premierę miał najsłynniejszy bodaj wytwór popkultury traktujący o fenomenie teleewangelistów. Piosenka Genesis ujrzała światło dzienne w czasie, gdy toczyło się postępowanie w sprawie jednego z tych najbardziej znanych – Jima Bakkera. Phil Collins i spółka wbili szpilę w działalność ekranowych szarlatanów, wymierzywszy ostrze satyry w ich pychę, chciwość i hipokryzję. W porównaniu z "Jesus He Knows Me" miecz Michaela Showaltera wydaje się nieco stępiony. Być może dlatego, że reżyser niedawnego "I tak cię kocham" przygląda się sukcesowi małżeństwa Bakkerów przede wszystkim z perspektywy żony nieświadomej – choć to dyskusyjna kwestia – machlojek męża lub przynajmniej nieodpowiadającej za nie karnie. (Dygresja: kontynuujący swoją działalność po odbyciu wyroku Bakker niedawno znowu naraził się władzom, sprzedając suplementy, będące rzekomo lekarstwem na COVID-19. Tak, facet nie odpuszcza.)



Tytułowa Tammy Faye Messner to piosenkarka, prezenterka i przede wszystkim ½ duetu teleewangelistów, który przez kilkadziesiąt lat gościł na ekranach w amerykańskich domach: najpierw w latach 60. w programie dla dzieci, a w następnych dwóch dekadach w autorskim show "PTL". Oczywistym krokiem po ogromnym sukcesie "Praise The Lord" było założenie własnego kanału, na którym przez całą dobę widzowie mogli nie tylko posłuchać słów Boga (a raczej powołującego się na niego Bakkera), ale i otrzymać szczyptę lifestylowych porad, uronić łzę przy wzruszających opowieściach czy obejrzeć występ wokalny Tammy Faye.

W filmie Showaltera co rusz pojawiają się sklejki i wstawki z nagłówkami krzyczące, że stacja bije rekordy oglądalności, wpłaty od darczyńców płyną strumieniami, a zbożne inicjatywy charytatywne mnożą się jak grzyby po deszczu. Złota skarbonka gwiazd ewangelikalizmu, przystrojona w kadrach Mike'a Gioulakisa ("Tajemnice Silver Lake") w efektowne kreacje i pstrokatą, kolorową scenografię w studiu miała jednak dziurę, przez którą wypadały pieniądze: czasem na nową willę, a niekiedy na zapłatę za czyjeś milczenie.



"Oczy Tammy Faye" sytuują losy Messner i Bakkera na tle amerykańskiego fenomenu teleewangelizmu. Film Showaltera przedstawia rozwój tzw. charyzmatycznego chrześcijaństwa, którego dalekich źródeł należy szukać już w XVII-wiecznym przekonaniu o misji posłanniczej i poczuciu pełnienia roli "Chrystusa narodów" przez Stany Zjednoczone. Nie bez przyczyny prawdziwa eksplozja teleproroctwa przypadła na lata 60. i 70. Ówczesne napięcia społeczno-polityczne, spowodowane przez wojnę w Wietnamie, rewolucję seksualną, zyskanie na sile feminizmu i pacyfizmu czy zniesienie segregacji rasowej, jak nigdy wcześniej domagały się stanowczej reakcji ze strony kościoła protestanckiego, postulującego konieczność odnowy moralnej.

Na marginesie perypetii protagonistów "Oczy…" opowiadają, jak w teleewangelizmie zbiegły się fundamentalizm i paradoksalnie dość liberalne formy ewangelizacji. Wskazują też na jego źródła i charakter (obrazowanie tzw. działania Ducha Świętego, objawiające się przez omdlenia wiernych, tańce czy wydawanie z siebie niezrozumiałych dźwięków) i pokazują mocne związki chrześcijańskich demagogów o niezwykle silnej pozycji w społeczeństwie z polityką. Dość powiedzieć, że nadal prężnie działający 92-letni wielebny Pat Robertson najpierw wspierał w kampaniach kandydatów na prezydenta, a później sam ubiegał się o nominację republikanów w wyborach na głowę państwa.

W scenariuszu Abe'a Sylvii w sposób klasyczny krzyżują się dwa schematy fabularne: od pucybuta do milionera i od milionera do zera. Na początku młodzi – jak sami siebie określają – "żołnierze Jezusa", podążający wybraną przez siebie "apostolską" drogą, są nieznośnie cukierkowi, absurdalnie infantylni i przesadnie teatralni. Wraz z upływem lat niewinne przekonanie co do tego, że "Bóg nie chce, abyśmy byli biedni i nieszczęśliwi", przeistacza się w karykaturę: sprzedawanie na wizji obietnic zbawienia, wykalkulowane karmienie fałszywą nadzieją i wzbogacanie się na tym zachwaszczonym gruncie. Wiara okazuje się biznesem dobrym jak każdy inny: głosiciele Ewangelii stają się celebrytami, a pozdrowienie "Jesus loves you" tylko kolejnym efektownym sloganem reklamowym. Wszystko można, a nawet trzeba sprzedać.



Na sukcesie medialnym i komercyjnym ucierpiała nie tylko religijność, która pierwotnie wydawała się mimo wszystko szczera, ale i małżeństwo prezenterów. Jessica Chastain (pełniąca jednocześnie rolę producentki aktorka ponoć od lat ubiegała się o ten projekt) i Andrew Garfield, zarówno jako gwiazdy chrześcijańskiego show, jak i oddalający się od siebie partnerzy, wypadają znakomicie. Wcielający się w Bakkera Garfield żongluje stanami emocjonalnymi: od łagodności do oschłości, od niepewności do megalomanii, od fasady spokoju i radości do obrzydliwego wylewu żółci. "Oczy Tammy Faye" to jednak przede wszystkim popisowa rola Chastain, zaskakująco wiernie portretującej swoją bohaterkę. Przefiltrowana przez jej punkt widzenia fabuła, ale ponad miarę wyrozumiała wobec obojga protagonistów, prezentuje ją jako przebojową, empatyczną i odważną. Jako kobietę, która nie tylko (w przeciwieństwie do innych żon teleewangelistów) osiągnęła równie mocną pozycję w show-biznesie, co jej mąż, ale i wykorzystała ją w szczytnym celu. Zasłynęła ona bowiem poruszaniem ważnych, choć ówcześnie traktowanych jako tabu tematów, takich jak zaprzeczana i ignorowana przez polityków epidemia AIDS. Chastain upodobniła się do Messner nie tylko wokalnie, ale i wizualnie – w końcu to ekscentryczny, wręcz "klaunowaty" makijaż prezenterki najmocniej zapisał się w popkulturze, która szybko odkryła jego potencjał. Jeden z memów, "Pretend I Do Not See It", został nawet odwzorowany na plakacie.



Showalter i Sylvia wielokrotnie sugerują, że oczy Tammy Faye, okolone mocnym cieniem do powiek, obciążone sztucznymi rzęsami i obramowane nienaturalnie uniesionymi brwiami, wielu niewygodnych faktów po prostu nie chciały widzieć. Tląca się w nich wiara nie była już tak silna jak w prologu filmu, w którym kilkuletnia dziewczynka za wszelką cenę chciała doświadczyć obecności Boga. Znamienna jest w tym kontekście scena, w której pojawiająca się na wizji dorosła Tammy, będąc pod wpływem sporej dawki leków, dostrzega fałsz swojego życia. Finałowy, odkupieńczy występ dobitnie uzmysławia, że pomimo swoich doświadczeń Messner nadal żyje iluzją. Mimowolnie nasuwa się skojarzenie z groteskowo patetycznym zakończeniem "Judy", z tą różnicą, że w "Oczach…" owacje na stojąco dla wygasłej gwiazdy to niezwykle silne, ale wciąż tylko – nomen omen – pobożne życzenie.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones